27 grudnia, 2012
27 grudnia, 2012
Nie podoba mi się traktowanie odżywianie jak matematyki, ale rozumiem, że od czegoś trzeba zacząć. Ja zdecydowanie jestem zwolenniczką diet wysokotłuszczowych i sezonowości w odżywianiu. Przez wysoką podaż tłuszczu rozumiem min. 60% z całości kalorii dziennych. A sezonowość jest dla mnie tożsama z elastycznością. Czasem może to być sporo węgli, czasem prawie ketoza, a innym razem spożywanie większej ilości białka czy kalorii ogólnie. Wszystko zależy do danego czasu, aktywności, stanu zdrowia czy nawet nastroju.
W ostatnim czasie jedni z popularniejszych badaczy/ekspertów w dziedzinie paleo reaktywowali swoją książkę 'The Perfect Health Diet’. Nowsza edycja jest uzupełniona i zaktualizowana co czyni ja z pewnością jeszcze bardziej wartościową pozycją. Mowa tutaj o malżeństwie Paul Jaminet oraz Shou-Ching Shih Jaminet. Nie jestem jakąś straszną fanką tej pary, jednak ich podejście do b/w/t wydaje mi się racjonalne. Proponowane proporcje argumentowane są kilkoma czynnikami:
1) Obserwacją przodków
2) Kompozycją mleka matki ( 39% węglowodanów, 54% tłuszczu i 7% białka)
3) Kompozycją naszych tkanek
4) Preferencją wszystkożernych zwierząt do diety bogatej w tłuszcz
Biorąc pod uwagę powyższe fakty zalecanymi proporcjami b/w/t są: 15/20/65. Jest tu oczywiście miejsce na modyfikację, ale autorzy stawiają pewne ograniczenia np. maksymalnie 600 kalorii z białka. Moim zdaniem jest to całkiem sensowne podejście i optymalne dla większości osób. Podaż białka jest bardzo niska, dlatego uważałabym na ten fakt przy aktywnym trybie życia i uprawianiu sportu. Z tego powodu osobiście wolę podejście bardziej ukierunkowane na styl życia i przeważnie polecam jeść 1-1,5g białka na kg masy ciała, 100-300g węglowodanów w zależności od trybu życia i co zostanie dedykować tłuszczom. Wiele osób świetnie odnajduje się na bardzo bezpiecznych proporcjach 20/30/50.
A prawda jest taka, że nie ma magicznych cyferek i z pewnością nie jesteśmy w stanie jednoznacznie utrzymywać podobnych proporcji całe życie. Niemniej jednak przedział optymalnego spożycia białka, węglowodanów czy tłuszczy jest bardzo szeroki i daje nam sporo elastyczności w dopasowaniu odpowiednich wartości dla siebie.
Z mojego doświadczenia wynika, że bardziej problematyczne, niż znalezienie idealnych proporcji, są dwie kwestie: tłusczofobia oraz węglowodanofobia. Gdy zejdziemy za nisko z jednym lub drugim to przeważnie wkraczamy w niebezpieczną strefę. To tutaj zaczynają się problemy z hormonami, nastrojem, energią czy metabolizmem. I na te dwie kwestie bym uważała, zwłaszcza gdy miałyby zaistnieć równolegle.