3 września, 2012
3 września, 2012
Sama nigdy nie mam większych problemów z jedzeniem w innych miastach czy krajach. Przyznam szczerze, że nigdy nawet nie zwracałam na to większej uwagi i wydaje mi się, że za czasów mojego wegetarianizmu było dużo ciężej z moim wakacyjnym jedzenie,. Zwłaszcza gdy jadałam co 2-3h z zegarkiem w ręku.
Podróż:
Z mojego doświadczenia to najgorszy etap wakacji jeśli chodzi o aspekt dietetyczny. Gdy przemieszczamy się samochodem sprawa znacznie się upraszcza. Możemy zabrać z sobą nie tylko zapas suchego prowiantu, napojów, akcesoriów kuchennych, ale nawet małą przenośną lodówkę turystyczną czy parowar.
Niestety tylko tyle wytrzyma bez lodówki dłużej niż parę godzin. Resztę zakupów trzeba zrobić na miejscu na zapas lub na bieżąco, gdy w naszym miejscu zakwaterowania nie ma kuchni.
Ja zawsze staram się aby gdzieś w pobliżu jednak była lodówka. Nie potrzebuję wyposażonej kuchni, ale bez chłodziarki jest naprawdę ciężko.
Pobyt:
Jeśli mamy częściowe lub pełne wyżywienie problemem jest tylko odpowiedni wybór co jeść. Podobnie gdy jemy w lokalach. Na szczęście dziś menu są bardzo urozmaicone i można zawsze coś wybrać. Dobrą opcją jest celowanie w to co regionalne i świeże. Mięso i warzywa są idealne niezależnie od posiłku. Podobnie jajka czy ryby. Możemy wybrać tłusty kawałek mięsa i poprosić o przygotowanie go beż użycia tłuszczu np. na grillu lub chudy i zamówić warzywa z dużą ilością oliwy. Zauważyłam, że paleo jest na tyle bezproblematycznym sposobem jedzenia, że w każdym miejscu na naszą prośbę powinni dla nas przygotować jakieś danie. Oczywiście nie zawsze chętnie to robią, ale zawsze można wytłumaczyć się nietolerancją 🙂
Gdy mamy możliwość sami przygotowywać posiłki warto ugotować sobie jajka na twardo lub kawałek mięsa, w razie potrzeby awaryjnej przekąski. Ugotowane lub surowe warzywa również można zabrać z sobą. W większych miastach lub za granicą nie ma tez problemu z zakupieniem gotowych umytych warzyw np. sałaty, pomidorków czy marchewek. Ja często do tego kupuje trochę wędliny lub wędzona rybę i posiłek gotowy. Nie zwracam wtedy zbytniej uwagi na jakość mięsa, jeśli mam podany skład to oczywiście szukam najzdrowszego produktu, ale podczas wakacji nie mam obsesji na tym punkcie i kupuję po prostu najlepszą rzecz z tych dostępnych. Podobnie z jedzeniem poza domem. Lubię zapytać co jest w potrawie i ją modyfikować, ale jakość pozostawiam bez weryfikacji.
Warto, zwłaszcza za granicą, rozejrzeć się za lokalnymi marketami, gdzie przeważnie są świeże mięsa, ryby i tona różnych warzyw i owoców. Dodatkowo ceny są dużo niższe niż w sklepie.
Gdy mamy kuchnię na wyposażeniu można pokusić się nawet o konkretne gotowanie, aby porównać sobie produkty innego pochodzenia. Może się okazać, że zwykły banalny kurczak nagle nabrał innego wyrazu. To też duża szansa na spróbowanie produktów u nas niedostępnych lub bardzo drogich (ja np. zajadałam się ślimakami we Francji).
Obowiązkowo na wakacje należy zabrać jednorazowe sztućce, woreczki strunowe i komplet pojemników plastykowych. Przydają się też jednorazowe naczynia Moim wyjazdowym musem są też woreczki do gotowania na parze w mikrofalówce (wykorzystuję wtedy nawet mrożonki).
Przyznam, że nie jestem dość restrykcyjna na wakacjach w kwestii jedzenia. Staram się dokonywać jak najzdrowszych wyborów, ale nie rozpaczam jak nie wszystko co jem jest pierwszej jakości. Kompletnie nie zwracam uwagi na kalorii, i niewielka przywiązuję do tego czy danego dnia zjadłam wystarczająco białka czy tłuszczu lub ile było węgli. Zawsze stawiam na warzywa i owoce w pierwszej kolejności, zwłaszcza w sezonie. Obowiązkowo jakaś cześć diety przeznaczam na testowanie regionalnych produktów. Nie wyobrażam sobie jechać np. do obcego kraju i nie skosztować wszystkich tradycyjnych smakołyków. W końcu kuchnia jest jednym z aspektów poznawania innych kultur. Nie myślę wtedy czy to co jem jest paleo (przeważnie nie muszę, bo nie jest:) ).
Od kilku lat będąc poza domem nie zdarza mi się jednak nawet najmniejsza przesada w kontekście diety. Bywały czasy gdy jadąc na wakacje potrafiłam przez 2 tygodnie jeść wszystko co popadnie (czyli w moim przypadku dużo słodkości i innych bomb kalorycznych). Pamiętam wakacje w bardzo ciepłym kraju, gdzie trzy razy dziennie jadłam po kilka kawałków ciasta. Dodatkowo do normalnych posiłków…i dodatkowo przywiozłam 3 kg 🙂 Ciasto nie było aż tak dobre…to raczej ja byłam po latach restrykcyjnych diet i po prostu silna wola przegrała. Dziś nie mam nawet aż tak wielkiej ochoty na jedzenie czegoś spoza mojego menu. Oczywiście zawsze chętnie próbuję (bo jak już pisałam jestem pazerna na jedzenie i kocham jeść), ale często na tym się kończy. Z drugiej strony wakacje są dla mnie taką przyjemnością i długo wyczekiwanym okresem, że nie potrafię przejmować się i myśleć o jedzeniu czy ćwiczeniach. Mam poczucie, że tydzień czy dwa innej diety mnie nie zabiją, a później wszystko i tak wróci do normy…:)